Jak przetrwać 10 dni ekstremalnego oderwania od świata i jak stamtąd nie uciec?
Cóż, nie jest łatwo. Chyba od początku każdy myśli o rezygnacji. Brak jakiejkolwiek rozrywki, bodźców które pozwoliłyby się oderwać, przyjemnych rozpraszaczy potrafi dać w kość, głowa się buntuje i podsuwa różne myśli. Po kilku dniach przychodzi ból od kilkunastu godzin siedzenia na ziemi. Tęsknota. Złość. Znudzenie. Mnie pomagała świadomość, że z dnia na dzień zauważałam zmiany i mimo wszystko coś się działo, strasznie ślamazarnie, ale jednak. Poza tym byłam ciekawa, jak to się skończy.
Co się zmieniło po kursie?
Przez pierwszy tydzień po powrocie potrafiłam o niczym nie myśleć. W podróży powrotnej siedziałam w pociągu, patrzyłam na ludzi lub za okno i nie miałam tego nieprzyjemnego jazgotu w głowie, komentującego wszystko dookoła. Budziłam się bez jakiejkolwiek myśli, zmartwienia czy nastawienia i to było super. Pogodniej znosiłam trudne momenty. Potem oczywiście minęło (bo wszystko mija). Rzeczy, które dotychczas nieziemsko mnie denerwowały, przestały mnie ruszać. Przez kilka tygodni o wiele łatwiej było mi się głęboko skoncentrować. Ograniczyłam przeglądanie internetu, byłam przerażona, jak wszystkie zobaczone obrazy i przeczytane komentarze zostawiają ślad i nie chciałam znów ich chłonąć. Przestałam przeglądać Pudelka, nie jest już to dla mnie rozrywką i zaczął mi przeszkadzać używany tam język i sposób formułowania myśli. Zaczęłam mieć więcej wyrozumiałości i współczucia dla innych, bo niezależnie od ich zachowania i tego co o nich myślę – każdy ma swoje słabości, cierpienia, zmartwienia i troski (ten fragment dedykuję dziewczynie, która siedziała rząd przede mną, strasznie się wierciła, hałasowała i trzepotała na swojej poduszce, by wreszcie kiedyś demonstracyjnie wyciągnąć ją sobie spod tyłka i trzepnąć z hałasem obok siebie, prawie przyprawiając mnie tym o zawał – mimo tego, że każdego dnia miałam ochotę jej przywalić i powiedzieć „halo, ktoś tu się próbuje skupić, może trochę ciszej”. Wreszcie za którymś razem dotarło do mnie, że ona tego nie robi specjalnie, żeby mnie wkurzyć, tylko pewnie jest jej niewygodnie, coś ją boli albo wybitnie jej źle. Dziękuję).
Jeśli miałabym krótko podsumować – nastąpił reset ustawień domyślnych głowy. Różne zachowania, reakcje, które uważałam za obecne u mnie od zawsze i stanowiące część charakteru czy osobowości były po prostu powtarzanymi i zaprogramowanymi wzorcami działania. Dostałam narzędzie, które pozwala mi rozłożyć je na czynniki pierwsze i zobaczyć, w którym miejscu mogę je zmienić – jeśli chcę.
Czy dalej medytuję?
Po zakończeniu kursu należy medytować godzinę rano oraz wieczorem. Oczywiście że tego nie robię, nie potrafię się zmusić do spędzenia takiego czasu na poduszce medytacyjnej. Staram się czasem, krócej, mimochodem, 5 minut przed snem (zasypiam po 3). Uważam że medytacja w codziennych warunkach jest trudna i nudna. To samo myślę o codziennym myciu zębów i nie zawsze mi to wychodzi. Ot, takie podejście do nawyków (które chciałabym zmienić, ale jeszcze nie rozgryzłam, jak); mimo tego nie uważam, że to było niepotrzebne lub że straciłam czas.
Czy myślę o tym, żeby tam wrócić?
ABSOLUTNIE NIE I NIE MA TAKIEJ SIŁY, KTÓRA ZMUSIŁABY MNIE TERAZ DO UDZIAŁU W KURSIE.
Skąd takie radykalne stwierdzenie? Uważam, że na wszystko jest odpowiedni czas i miejsce. I teraz po prostu nie czas na to, żebym w oderwaniu od codzienności analizowała swoje własne myśli, reakcje, odruchy i wrażenia. Większą trudnością jest dla mnie socjalizacja, wychodzenie do ludzi, zagadywanie i angażowanie się w życie społeczne. Staram się więc teraz to oswoić.
Kiedyś powiedziałam, że pojadę tam znów jako serwer (osoba, która zajmuje się przygotowaniem posiłków dla nowych kursantów), jeśli ktoś z moich znajomych wybierze się na kurs. Wydaje mi się że raźniej jest widzieć znajomą twarz w tym dziwnym, milczącym miejscu. Mam nadzieję, że nikt się prędko nie zdecyduje 😉
Kto tam przyjeżdża?
Ludzie, którzy mają za dużo czasu, świry, zagubieni wykolejeńcy, Przynajmniej tak to wygląda z boku. Serio, jeśli ktoś by miał podgląd z drona na ośrodek w trakcie kursu, uznałby to za ośrodek zamknięty o zaostrzonym rygorze. Ludzie kręcący się tam i z powrotem, ubrani w dresy, rozciągnięte koszulki, owinięci indyjskimi szalami, przemierzający kilka razy dziennie tę samą drogę, w międzyczasie snujący się po lesie, przytulający się do drzew, gapiący w niebo lub patrzący na kamyczki pod stopami.
Tak naprawdę to nie ma określonego typu. Starsi, młodsi, wierzący lub nie, gadatliwi lub nie, energiczni lub nie. Samotni, odpoczywający od rodziny, na urlopie lub w momencie zawieszenia w życiu.
Kto to organizuje i gdzie jest ośrodek?
Ośrodek znajduje się w Dziadowicach, niedaleko Konina. Powstał tam od zera 2 (albo 3?) lata temu, finansowany jest z darowizn i pożyczek starszych uczniów. Inne takie ośrodki o takim samym programie kursu znajdują się na całym świecie.
Czy to jest sekta?
Nie. Jest to specyficzna organizacja, o określonej strukturze, ma własny język do określania pewnych zjawisk czy działań. Wszystko to może wydawać się dziwne. Sama medytacja jest też zjawiskiem pochodzącym z innej kultury i wiadomo, że wszystko co obce, trzeba jakoś nazwać po swojemu. Ale nie jest to sekta, organizacja religijna, nikt nikogo do niczego nie zmusza, nie wyłudza, nie przekonuje.
Czy to jest dla mnie?
Jeśli czujesz, że masz przerzucenia swój własny, osobisty, mentalny gnój, to tak. Widły czekają, zmęczenie i satysfakcja gwarantowana.
Ile to kosztuje?
Nic, jeśli tyle chce się za to zapłacić. Kurs jest darmowy. Dlaczego? Przede wszystkim ma to zapobiec sytuacji, że „płacę i wymagam” – innego jedzenia, lepszych warunków. Nie ma poczucia, że coś mi się należy. Zamiast tego czuję wdzięczność, że przez 10 dni mam nocleg, ciepłą wodę, przygotowane jedzenie i ktoś po mnie zmywa.
Po zakończeniu kursu można wpłacić dobrowolnie wybraną kwotę, jeśli uzna się, że jest to tego warte. Można również odpłacić swoim czasem i przyjechać na inny kurs jako serwer.
Jakieś pytania?
Dodaj komentarz