Co robi się przez 10 dni, gdy nie nie robi się nic, tylko oddycha – vipassana w teorii

Vipassana. To hasło słyszałam już kilka lat temu. Wiedziałam, że wiąże się medytacją, odosobnieniem, restrykcyjnymi zasadami podczas trwania kursu, na którym uczy się tej techniki. Ktoś ze znajomych w tym już uczestniczył, coś tam obiło się o uszy. W internecie toczą się dyskusje, czy jest to sekta, czy nie.

Kurs vipassany w teorii

Od dawna chciałam się wybrać się na 10-dniowy kurs dla początkujących. Czemu? Nie wiem, z ciekawości. Nie byłam w stanie sobie wyobrazić, co może się dziać z człowiekiem, który kilkanaście godzin dziennie spędza się na medytacji i nie robi nic innego. Ale odkładałam to na później, zawsze albo szkoda mi było urlopu, ale działo się coś ważniejszego. Na kurs w Polsce trudno jest też się dostać, rejestracja zaczyna się 2 miesiące wcześniej i miejsca dosyć szybko się kończą.

W marcu 2018, gdy byłam jeszcze w Szwajcarii i zastanawiałam się, co zrobić ze sobą po powrocie, przypomniałam sobie o vipassanie. Szybko weszłam na stronę i okazało się, że tego dnia wieczorem zaczyna się rejestracja na kurs w maju. „No, tym razem na pewno tego nie przegapię” – pomyślałam, nastawiłam budzik na odpowiednią godzinę i czekałam. W jednym kursie uczestniczy około 100 osób, liczba miejsc jest podzielona równo dla kobiet i mężczyzna, część jest zarezerwowana dla tzw. starszych uczniów (osób, które już kiedyś uczestniczyły w kursie i już wiedzą, o co chodzi). Udało się, dostałam maila z potwierdzeniem. Nie pozostało nic innego, tylko czekać.

Do maja dostałam jeszcze kilka maili. Z dokładnym opisem kursu, zasadami tam panującymi i prośbą, żeby poważnie się zastanowić, czy podoła się ich przestrzeganiu.

Ponieważ należę do grupy raczej nielicznych osób, które czytają wszystko – cały tekst, newsletter, komentarz, drobny druk i przypisy, to przeczytałam wszystkie te maile oraz przeklikałam cały polski internet o vipassanie. Mogę powiedzieć, że pojechałam tam perfekcyjnie przygotowana w teorii na to, co mnie czeka.

Wyczytałam, że vipassana to technika medytacji, która poprzez introspekcję pozwala widzieć rzeczy, takimi jakie są oraz pozwala usunąć cierpienie. Definicja brzmi ogólnie i enigmatycznie? Owszem. Mówiąc po ludzku, chodzi o to, żeby nauczyć się skupiać uwagę na własnym oddechu, zauważać doznania we własnym ciele, nauczyć się je nazywać, identyfikować i niezależnie od tego, czy są negatywne czy pozytywne, radzić sobie z nimi. A potem z tą nowo nabytą wiedzą iść w świat. Prościzna, nie? 

10 dni to minimum, żeby wprowadzić się w tę technikę. Każdy dzień ma taki sam harmonogram. Pobudka o 4 rano, sesje medytacyjne po 1 – 1,5 godziny, przeplatane przerwami i odpoczynkiem, aż do 21. Śniadanie o 6.30, obiad o 11, ostatni posiłek – owoc i herbata – o 17. Przez cały ten czas nie rozmawia się z innymi uczestnikami, nie ma dostępu do świata zewnętrznego – telefon oddaje się do depozytu, nie pije się alkoholu, nie palisz, nie uprawia seksu, nie czyta, nie pisze, nie ćwiczy, nie modli się, nie słucha muzyki, nie wychodzi poza wyznaczoną strefę (droga sala medytacyjna – pokój – jadalnia plus wyznaczone ścieżki w lasku obok; kobiety i mężczyzni są oddzieleni i każda płeć ma swoją strefę). Nie robi się NIC INNEGO poza medytacją. Brzmi strasznie, ale to naprawdę ma sens. Chodzi o to, żeby maksymalnie skupić się na sobie, tym co dzieje się wewnątrz – w głowie, jak i w ciele. Wszystkie te zabronione działania to rozpraszacze. 

Kurs prowadzi dwóch nauczycieli, z którymi w razie pytań związanych z techniką można porozmawiać w wyznaczonej porze. Oprócz tego jest opiekun, z którym można rozmawiać, jeśli pojawi się problem natury technicznej.

Tyle teoria. Jak to wyglądało w praktyce?

Dzień 0 to przyjazd, rejestracja, zakwaterowanie, zapoznawcze gadki szmatki. O 20 impreza oficjalnie się rozpoczyna, rozmowy milkną. Przed wejściem do sali medytacyjnej zbiera się grupa kobiet, po kolei wyczytywane są imiona, każdy ma przydzielone konkretne miejsce w sali medytacyjnej. Rozpoczyna się pierwsza medytacja, słuchamy wykładu i otrzymujemy instrukcje na kolejny dzień, trwa to około godziny. Instrukcja w skrócie brzmi: skupiaj się na tym, jak powietrze przepływa przez nos podczas wdechu i wydechu. Tyle. Potem czas na sen.

Dzień 1

O 4 rano pobudka – rozlega się dźwięk gongu. Od teraz to on sygnalizuje pory zbliżającej się medytacji i posiłków. 4.30 do 6.30 pierwsza medytacja. Gong, śniadanie w jadalni i przerwa na przetrawienie. 7.50 bije gong, 8.00 medytacja.. 9.00 przerwa. 9.20 gong, 9.30 medytacja. 11 gong i obiad. Dłuższa przerwa, o 12 jest czas na rozmowę z nauczycielem. Przed 13 gong – medytacja. 14. 15 przerwa. Gong, 14.30 medytacja. 15. 30 przerwa. Medytacja, o 17 gong… Czas zjeść jabłko i napić się herbaty lub ciepłej wody z cytryną. Gong i o 18 wracamy na salę i medytujemy. Przerwa. 19. 15 wykład (wreszcie coś nowego!), słuchamy Goenki, który wyjaśnia nam co się działo tego dnia i daje instrukcje na kolejny dzień. O 20.30 słyszymy ostatni tego dnia gong i medytujemy… do 21. Jest jeszcze czas na dodatkowe pytania do nauczycieli. Jeśli ich nie ma, można iść spać.

Zmęczyliście się? A zostało jeszcze 9 dni… Plan każdego dnia był taki sam. Jednak każdego dnia robiliśmy coś innego i działy się nowe rzeczy. Każdego dnia instrukcje były coraz bardziej zaawansowane, stopniowo krok po kroku wprowadzały w technikę i wymagały większego skupienia. Plan delikatnie zmieniał się 4. dnia. A 10, ostatniego pełnego dnia kursu, można z powrotem zacząć rozmawiać. Zabawa kończy się 11 dnia, gdy po pobudce, ostatniej medytacji, ostatnim wykładzie, sprzątaniu, ostatnim śniadaniu, odebraniu telefonu (!!!!) jest godzina 9 rano i wszyscy radośnie rozjeżdżają się w swoją stronę.

Czy udało mi się to przetrwać? Czy zwariowałam? Po co to wszystko? Czy wciągnęła mnie sekta i oddałam jej oszczędności życia? Czy po powrocie umie się jeść nożem i widelcem?  

Na te pytania odpowiem wkrótce…

Ok, mogę już zdradzić, że pamięta się, jak się posługiwać sztućcami. Ale reszta odpowiedzi jest już trochę dłuższa. Bo 10 dni to naprawdę, naprawdę długo.


Opublikowano

w

przez

Tagi:

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *