Kiedyś ten tytuł felietonów Masłowskiej był śmieszny, metaforyczny, przewrotny, czytanie ich wśród ludzi, demonstracyjnie prezentując okładkę sprawiało, że patrzono się na ciebie, jak na wariatkę. A dziś każdy może dopisać swój własny, dosłowny i wcale nie ironiczny odcinek.
Ten czas miał wyglądać inaczej. Początkiem kwietnia według planu powinnam wydłubywać z zębów resztki pizzy neapolitańskiej oraz leżeć z celowo rozoranym i regenerującym się kolanem, otoczona prywatną opieką pielęgniarską duetu siostra-szwagier. Plan był dopracowany już całkiem szczegółowo (brakowało tylko osoby chętnej do podawania zastrzyków przeciwzakrzepowych) i oczywiście się posypał, bo co? Bo pandemia.
W związku z zaistniałą sytuacją każdy miał coś oczywiście do powiedzenia i musi się w ten lub inny sposób wyrazić. A co to, a czemu, a po co, a ile, a do kiedy, a czy źle się dzieje, a czy dobrze robią, itp, itd. Fala informacji, przypuszczeń, postaci, obrazów, wydarzeń, linków, zalewała i dezaktualizowała wraz z nadejściem kolejnej. Czy ktoś jeszcze myśli czasem o pani Jadzi z sanepidu i pamięta atmosferę tamtych dni?
Trochę mnie te fale zmyły, a oczy wytrzeszczyły się od ćpania internetu. Musiałam przetrawić rzecz niby jasną, a tak uwypukloną w tej sytuacji – że należę do grupy społecznej, która najlepiej niech się zamknie w domu i nie wychyla, to może na coś się wtedy przyda. Każde wyjście do sklepu kończyło się otrząsaniem z szoku i paranoją wywołaną przez drapanie w gardle. Trochę się już przyzwyczaiłam.
Ten wyjątkowy czas spędzam w mieście, które mogłoby być tłem do memów, gdzie jest napis „przed kwarantanną” i „w trakcie kwarantanny”. I to miasto w tle niczym się nie różni. Towarzyszy mi spokrewniona seniorka. A raczej ja jej. Kilkutygodniowe przebywanie we wspólnym gospodarstwie domowym wymaga ustalenia i przestrzegania jasnych zasad funkcjonowania. Nie udało się to przez pierwsze 19 lat mojego życia i teraz też jest trudno. Póki co działa jedna reguła – nie oglądamy „Koła fortuny” w porze obiadowej, bo mi prowadzący Norbi źle wpływa na pracę jelit. Jakiekolwiek próby naruszenia reguł mogę kończyć słowami „bo na ciebie nakaszlę”, ale staram się nie nadużywać tej władzy.
Dialogi i monologi
Co robimy w tym czasie? Rozmawiamy! Proporcje wypowiedzianych słów rozkładają się mniej więcej tak: 20% – ja, 80% – seniorka. Moim ulubionym zagajeniem rozmowy, tak adekwatnym do okoliczności, jest „Olka, chodź no tutaj, zarazo jedna!”. Czasem uda nam się nawet nawiązać jakiś dialog, np.
10 minut po moim powrocie ze sklepu pada pytanie:
-Umyłaś ręce?
Ja mnę w sobie odpowiedzi, że przez te 10 minut to już zdążyłabym się cała wykąpać, że już zdążyłam te zakupy rozpakować, rozbroić, umyć drugi raz ręce, zdezynfekować wszystkie klamki i umyć ręce dla pewności trzeci raz.
–Tak. – odpowiadam.
Cisza. Pada drugie pytanie:
-A dobrze umyłaś?
Wtedy już nie wytrzymuję i tryskam jadem, że tak, dobrze umyłam, jestem duża, umiem myć ręce, przecież tyle instrukcji oglądałam, nawet filmik z Zenkiem Martyniukiem nad umywalką, gdzie lał wodę jak szalony i tak między palcami mydlił, więc nie potrzebuję kontroli i nadzoru sanitarnego.
Raz to mi udało się uzyskać słowną przewagę. Było to przed Wielkanocą. Seniorka uważa, że do kanonu podstawowych praw człowieka należy prawo do zjedzenia białej kiełbasy podczas wielkanocnego śniadania. Jako główny zaopatrzeniowiec, wystawiony na ryzyko niepotrzebnych wyjść z domów, zasugerowałam:
-A może zrobimy wegańską białą kiełbasę? Widziałam jakiś przepis i zupełnym przypadkiem mamy wszystkie składniki w domu, nie musiałabym wychodzić…
W odpowiedzi nie padły żadne słowa. Mimika i gesty wskazywały na niemy sprzeciw. Reakcja była taka, jakby nie wiem, ktoś właśnie ograniczył jej konstytucyjne prawa rozporządzeniem ogłoszonym podczas transmitowanej w telewizji konferencji prasowej. Wróć, takie sytuacje miały przecież teraz miejsce i wywołały mniejsze oburzenie niż moja propozycja. Jak łatwo można wywnioskować, słowa padły na darmo.
Rozrywki
Pamiętam, jak na początku zamknięcia się w domu w internecie pojawiły się spisy dostępnych wirtualnie muzeów, koncertów, przedstawień, darmowych dostępów do platform, filmów. Wydawać się mogło, że to wymarzony czas dla człowieka bez większych zobowiązań, żeby wreszcie wszystko nadrobić, zobaczyć i przeczytać.
Ha ha, do tego jednak trzeba umieć się skupić i zdecydowanie lepiej wchodzą mi prostsze formy rozrywki. Przeplatam je z przeżywaniem żałoby po wykreślanych kolejno z kalendarza radosnych planach – obecnie jestem w okolicy sierpnia. Na czas największego kryzysu zaplanowałam oglądanie tutoriali makijażowych, jakoś podskórnie czuję, że tylko wtedy mi to wejdzie.
Niemniej chciałabym podziękować twórcom Empika Go za darmową przesyłkę i dostęp do audiobooków, Malcolmowi XD za kroniki koronawirusowe, ludziom, którzy stworzyli jedyny akceptowalny dla mnie serial dokumentalny o wampirach oraz youtuberom, którzy z okien pociągu filmują kilkugodzinne przejazdy przez Szwajcarię (Brig-Bern <3). Bez was ten czas wyglądałby inaczej.
Z własnej woli czytam również książkę. O STATYSTYCE. Jest to szokujące dla mnie, bo ostatni kontakt ze statystyką miałam w 2006 roku, gdy na egzaminie trzeba było powiedzieć „tak” lub „nie” na zadane pytanie, ja to pomieszałam i dostałam 3 z trzema minusami do indeksu. Ale czego się nie robi z miłości – bo jej (książki) autorkę Janinę kocham szczerze od dawna za to, co robiła na blogu janinadaily.com. I słuchajcie, ta książka jest pisana prostym językiem dla statystycznych cepów. Idzie mi wolno, bo tam jest jednak więcej liter niż na memach. Ale nie poddaję się, bo uważam, że w świecie, który zasypuje nas danymi na potęgę, ważna jest trochę zapomniana umiejętność ich weryfikacji, interpretacji i odróżnienia wiarygodnych źródeł od tych z dupy. I jak na przykład jakaś stacja telewizyjna pokazuje wynik ankiety, z której wynika, że brało w niej udział 117% ankietowanych, to fajnie byłoby wyłapać, że coś jest nie tak i ktoś nas robi w bambuko z tym badaniem. Janina właśnie tego uczy, aż chce się czytać o badaniach naukowych. Na przykład już wiem, że wykres to nie walentynka, pisanka ani aktywność fizyczna. Czemu? No to już trzeba przeczytać samemu. Poza tym Janina tę książkę pisała przez 3 lata i się nie wyrabiała z przesuwanym deadlinem, bo jest nieogarnięta i odkłada rzeczy na później – no ale najważniejsze, że skończyła. Ja to szanuję oraz widzę nadzieję dla innych, podobnych (myślę tu tylko o sobie).
Podsumowując
Mam nadzieję, że nikt nie pomyślał, że narzekam! Wiem, że mogło być gorzej. Na przykład mogłaby mi się pandemia trafić w innym momencie życia. Sama mogłabym być seniorką i musiałabym polegać na pomocy innych, być wdzięczną za to, że ktoś mi zrobił zakupy i nie móc wściekać się, że mleko jest w kartonie zamiast butelce, a kiełbasa parzona zamiast surowa. Mogło się to trafić w latach 90., gdy nie było neta i wtedy to już nie wiem, co bym robiła, pewnie wpatrywała się w ścianę z musu, a nie z wyboru. A najgorzej chyba, to jakbym była millenialsem, który żył dotychczas w świecie nieskończonych możliwości i musi być teraz w ciężkim szoku; aż mam ochotę jakiegoś przytulić (ale nie można).