-Ale jak zerwała pani to więzadło?
Jest to jedno z bardziej kłopotliwych pytań, zadawane mi przez kolejnych lekarzy i fizjoterapeutów.
Jeśli czegoś się nauczyłam, to żeby nie wgłębiać się za bardzo w szczegóły przy odpowiedzi. A szczegóły są takie, że musiałabym zacząć od podróży w czasie do września 2018 roku, gdy zdarzyło mi się walczyć w sumo, poślizgnąć się i wykręcić kolano, ale nie na tyle, żeby widowiskowo się tarzać, krzyczeć z bólu i iść do lekarza. Potem musiałabym się przenieść do października 2019, gdy schodziłam sobie po trzech stopniach z bankomatu.. I nagle coś ni z tego, ni z owego, trrrrrrach trrach – tak mi zabrzmiało w nodze. Działo się to w Kambodży.
Mniej więcej w połowie opowieści pytający ma coraz większe oczy, zupełnie jakbym się zwierzała ze swojego bardzo rockandrollowego stylu życia, w którym mam pięcioro dzieci, każde z innym facetem, mieszkamy w aucie i nie ogarniamy rzeczywistości.
Dlatego zwykle odpowiadałam jednak krótko i konkretnie:
-Nie wiem.
Musiałam podjąć decyzję, czy dać się zoperować, czy nie. Miały mi w tym pomóc następujące pytania. Pierwsze – czy jestem młodą osobą? Drugie – czy jestem aktywną osobą? Nie było to łatwe i zastanawiałabym się pewnie do dziś, gdyby okoliczności nie postawiły przede mną kolejnego pytania – czy chcę jeszcze kiedyś podbiec do tramwaju? Tak, chcę, proszę ciąć.
Zaledwie kilka miesięcy później siedzę z na łóżku i gładzę blizny. Otaczają mnie kule, orteza i sprzęt do rehabilitacji. Minie jeszcze kilka tygodni, zanim podbiegnę do tramwaju. Poruszam się w rytmie slow. Dystans 100 metrów przemierzam w 15 minut i mam wystarczająco dużo czasu, żeby przyjrzeć się każdej płycie w chodniku. Wyjście z domu poprzedzone jest kalkulacją, ile czasu muszę przeznaczyć na ubranie się, odpoczynek przed wyjściem, przemierzenie trzech pięter i doturlanie do celu. To wszystko utwierdza mnie w przekonaniu, że nienawidzę wolno chodzić i być gdzieś przed czasem. Ja lubię wychodzić z domu na ostatnią chwilę i spieszyć się, wtedy są emocje i adrenalina. Dlatego mam silną motywację i jasno określony cel, który pozwala mi znieść powrót do formy.
Zdanie, które od czasu kontuzji słyszałam nadzwyczaj często, to:
-Czeka panią dużo ciężkiej pracy.
Jak tylko słyszę coś takiego, to od razu mi się odechciewa. Nie jestem przyzwyczajona do ciężkiej pracy i wolę jej unikać. Jeśli przede mną stawia się wyzwanie, to ja mówię, nie dziękuję, do widzenia. Jednak ten cel, tramwaj, bieganie po schodach, mi się już nawet śni, że gdzieś się spieszę… Tylko to jest w stanie zmusić mnie do ćwiczeń fizycznych, które póki co polegają głównie na leżeniu na ziemi, napisaniu różnych mięśni i zginaniu i prostowaniu kolana. Cisnę.
Slow life uświadomił mi, jak ważne są nie tylko dwie sprawne nogi, ale i dwie wolne ręce. Trzymając kule, nie da się przynieść sobie herbaty czy jedzenia, iść ulicą i jeść loda, zawiązać buta, przynieść zakupów ani nieść parasola. Zadania te chwilowo wykonują osoby, które absolutnie nie muszą tego robić, bo nie są moją rodziną. Nie są także opłacane. Robią je z własnej woli and I think it’s beautiful. Martwię się trochę rosnącym długiem wdzięczności do spłacenia.
Na koniec ciekawostka. Zerwanie więzadła krzyżowego przedniego to częsta kontuzja narciarzy (i narciarek) oraz piłkarzy (i piłkarek). Nasuwa mi się jedno pytanie – co ja do cholery robię w tym zbiorze??
Dodaj komentarz